Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1061

Ta strona została uwierzytelniona.

ry?... Panie zebrane do koła donny Serafiny z rozczuleniem spoglądały na niego, rozrzewnione snem wielkiego męża, wszak z taką tkliwością wymawiały mu zazwyczaj brak dbałości o swe zdrowie, nadszarpywanie sił przeciążającą pracą... Senność, której coraz to częściej ulegał nawet podczas rozmowy, była w ich oczach znamieniem gieniuszu potrzebującego wytchnienia. Piotr patrzał z ciekawością na zużytą postać starego biurokraty, będącego wszechpotężnym panem całej zewnętrznej organizacyi Kościoła i pytał sam siebie, czy kardynał Sarno śpi osłabiony wzruszeniem, czy też dlatego, że jest starcem popadającym w niedołęztwo, czy też śpi, bo noc całą spędził przy pracy mającej przyśpieszyć panowanie Boga na całym obszarze ziemi.
Przeczekawszy czas jakiś, Piotr złożył głęboki ukłon przed donną Serafiną i skierował się ku sali, w której kardynał Boccanera przyjmował przychodzących. Przed drzwiami sali spotkał księdza Paparelli, zazdrośnie strzegącego wejścia.
Kodytaryusz rozumiał, że nie może odmówić wstępu temu cudzoziemcowi, który był stałym gościem w pałacu. Węsząc i obiegając oczyma postać Piotra, decydował się go wpuścić, bo przecież niczego nie można się było obawiać ze strony księdza niemającego żadnego tytułu, żadnego znaczenia, pobitego w sprawie, z którą przyje-