— Drzwi owczarni zawsze stoją otworem, mój synu, i oto witam cię powracającego, bo jesteś żałującym za grzech popełniony... Jestem z tego rad, tem szczerzej, iż niezupełnie byłem pewien twojej skruchy...
Piotr, nie chcąc drażnić zbolałej duszy kardynała — rzekł wymijająco:
— Jego Eminencya może mieć zupełną pewność, że nigdy nie zapomnę słów, jakie z ust Jego słyszałem... również nigdy nie zapomnę słów, jakie Ojciec święty raczył wprost do mnie wypowiedzieć.
To ostatnie zdanie widocznie nie podobało się i zaniepokoiło kardynała Boccanera. Zaczął coś szemrać sam do siebie, niezrozumiale, chciał pytać, a nie dozwalał sobie na postawienie zapytania, wreszcie odezwał się:
— Ach tak, widziałeś Ojca świętego, rozmawiałeś z nim, zapewne powiedział ci to, co mówi wszystkim odwiedzającym go cudzoziemcom, że pragnie zgody... pragnie pokoju... Ja widuję Ojca świętego niezmiernie rzadko, tylko w razach nieuniknionej potrzeby. Przeszło od roku nie zostałem wezwany na prywatną audyencyę...
Wspomniawszy o tej widocznej niełasce, w jakiej pozostawał, kardynał nie powstrzymując się dłużej przed tym młodym księdzem francuzkim, który jutro z Rzymu wyjeżdżał i czując w nim człowieka godnego zaufania, a przytem szczerze przychylnego, zawołał z namiętnym wybuchem:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1071
Ta strona została uwierzytelniona.