W przedsionku pałacu hrabiego Prada, Piotr zdziwił się, spotkawszy tam kilku mężczyzn prawie równocześnie z nim przybyłych i zdejmujących paltoty. Służący zawiadomił Piotra, że ci panowie przyszli na zebranie dostawców pana hrabiego, lecz ojciec pana hrabiego jest zawsze u siebie na górze, na trzeciem piętrze, drzwi na prawo.
Wszedłszy na pierwsze piętro, Piotr najniespodziewaniej spotkał się oko w oko z hrabią Prada, który, ujrzawszy go, zbladł przerażająco. Od owej nocy razem spędzonej na balu jeszcze się nie widzieli, Piotr więc zrozumiał trwożne zaniepokojenie się tego człowieka moralnie winnego, bo świadomością swą współdziałał w dramacie zaszłym w pałacu Boccanera. Prada czuł, że Piotr domyślał się wszystkiego.
— Pan przybywasz dziś do mnie?... Chcesz mi coś powiedzieć?...
— Nie, wyjeżdżam, więc przyszedłem w chęci pożegnania się z ojcem pańskim.
— Ach, pan przyszedłeś do mojego ojca... Jest dziś trochę cierpiący... więc zechciej go oszczędzać...
Bladość hrabiego, drżący jego głos, nerwowe kurcze w całej twarzy, zdradzały ogrom wewnętrznej obawy. Lękał się, by ten ksiądz nie wypowiedział jakiego nieostrożnego słowa. A może posądzał nawet, że przychodzi z tym zamiarem lub z sekretnem poleceniem, z przekleństwem tych
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1083
Ta strona została uwierzytelniona.