Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1093

Ta strona została uwierzytelniona.

Orlando słuchał Piotra uważnie, lecz twarz mu pochmurniała i rzekł głosem niepewnym:
— Taka decyzja jest wprost niemożebna, bo wygwizdanoby ministra, któryby miał odwagę ją podpisać. Takie zrzeczenie się, takie gorzkie wyznanie prawdy jest rzeczą ciężką. Tak wielkiej ofiary niepodobna żądać od narodu, bo serceby mu zawrzało w łonie, pękłoby z oburzenia. Wreszcie któż wiedzieć może, o ile byłoby bezpiecznie dozwolić na taką zagładę tego, co już zostało zrobione?... Bo ileżby nadziei naraz zamarło, ile powstałoby zamięszania i zmarnowania dzieł w rozwoju będących! Nie, my nie możemy się cofać, nie możemy także tracić nadziei, że idąc naprzód z cierpliwością i wytrwałą pracą, wybrniemy z chwilowo istniejących trudności.
Zamilkł, a po chwili oczy nowym zajaśniały mu blaskiem i mówił ze wzruszeniem:
— Wiesz, że zawsze byłem przeciwnikiem naszego przymierza z cesarstwem Niemieckiem. Przepowiedziałem, że to nas zrujnuje. Pociągnięci chęcią kroczenia w parze z naszym potężnym sojusznikiem, cierpimy obecnie pod ciężarem ugniatających nas podatków, nieodzownych dla zebrania sum wymaganych przez nasz budżet wielkiego narodu, żyjącego w ciągłem pogotowiu wojny, nieomylnie zawsze spodziewanej. Ach, ta zapowiadana wojna, której w rzeczywistości nic nie rokuje, wyczerpała nasze siły, nasze złoto i to bez najmniejszej pobocznej korzyści. Wobec Fran-