Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1097

Ta strona została uwierzytelniona.

Na chwilę Orlando zamilkł a potem dodał:
— Więc byłeś w pałacu Buongiovanni, widziałeś więc i pana ministra Sacco, którego nienawidzę, bo jest on wcieleniem wszystkich złych instynktów tej ciżby intrygantów, łupieżców, dbałych tylko o własne korzyści, chociażby z narażeniem dobra kraju... Ci ludzie marnują i opóźniają to, cośmy kosztem krwi chcieli zbudować, cośmy całem sercem ukochali. Ale Sacco ma syna... tego mojego miłego Attilia, który mi przypomina moją młodość i młodość moich towarzyszów. Dzielny to chłopak i dumne ma serce, a jeżeli młodzież dzisiejsza jest do niego podobna, to przyszłość kraju w dobrych spoczywa rękach: oni podniosą lud do godności istot myślących, oni stworzą wielkość naszego narodu. Ach tak, niechajże przyszły wielki naród zrodzi się z małżeństwa Attilia i Celii, tej uroczej Celii, którą właśnie poznałem, bo mi ją przyprowadziła moja siostrzenica, matka Attilia. Wyobraź sobie, że śliczna Celia zarzuciła mi rączki na szyję i pieściła mnie najczulszemi wyrazami, prosząc, bym jej przyrzekł, że będę chrzestnym ojcem najstarszego jej syna, któremu da moje imię, by mógł po raz drugi zbawić Włochy, przez nas odbudowane. Oby sprawdziły jej się pragnienia! Oby pomiędzy Rzymem a całością narodu nastąpiła nierozerwalna spójnia, która wytworzy wielkość Włoch jutrzejszych!