Strona:PL Zola - Rzym.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

gnień i porywów?... Piotr długo się wpatrywał w zagadkowość obrazu i zdawało mu się, że widzi czysty, bosko piękny profil rozpaczającej kobiety. Czuł, że to złudzenie a zarazem nie mógł oderwać od piękna zaklętego w tem płótnie, które zczerniałe i popękane od starości, zachowało czar dzieła stworzonego ręką mistrza. Na ścianie obok, wisiała kopia obrazu z XVIII wieku, przedstawiająca Matkę Boską; Piotr szybko odwrócił odeń oczy, podrażniony banalnością jej uśmiechu.
Zmierzch zapadał coraz ciemniejszy. Piotr, roztworzywszy jedno z okien salonu, oparł się o framugę i patrzał na Monte Gianicolo leżące naprzeciw po za Tybrem. Przypomniał sobie upojenie jakiego doznał dzisiejszego ranka, ujrzawszy Rzym ze szczytu tego wzgórza. Lecz teraz urok już minął wraz z porannem słońcem i nastąpiła szara niepewności godzina. Z nieba opadał jakby popiół coraz ciemniejszy, horyzont malał, topniejąc niewyraźnie, głuchł i pochmurniał. Na lewo, w oddaleniu, Piotr domyślał się, że po za temi dachami leży Monte Palatino a na prawo rysowała się szafirową barwą potężna kopuła św. Piotra, odbijając na tle ołowianego nieba. Na innym znów krańcu miasta, w stronie której nie mógł ztąd widzieć, na innym pagórku, Pałac kwirynalski też musiał ciemnieć i osuwać się w szarość wieczoru. Stał jeszcze czas jakiś w otwartem oknie i wpatrywał się w za-