lecz z nieskończoną słodyczą, podzięką i wdzięcznością.
— Wyjeżdżam dziś wieczorem — rzekł Piotr, pragnąc ukończyć nużącą rozmowę. — Zatem nie pozostaje mi, jak pożegnać się z panami i zapytać ich, czy nie mają jakich poleceń do Paryża?...
— Nie, nie mam żadnych poleceń — rzekł Orlando.
Wtem przypomniawszy coś sobie, zawołał z żywością:
— Owszem... owszem, będę cię prosił o rzecz dość dla mnie ważną... Czy przypominasz sobie ów szkolny podręcznik, napisany przez mojego obozowego kolegę i przyjaciela, Teofila Morin, który należał do Tysiąca dowodzonego przez Garibaldiego? Otóż Morin życzyłby sobie, aby ten podręcznik został przetłomaczony i przyjęty we włoskich szkołach. Powiesz mu, że jestem niewymownie rad z obietnicy, jaką mi uczyniono, że podręcznik przez niego ułożony znajdzie zastosowanie w naszych szkołach, wszakże pod warunkiem zaprowadzenia w książce zmian nieodzownie koniecznych... Luigi, podaj mi proszę książkę, leżącą tam na brzegu półki.
A gdy mu syn przyniósł żądaną książkę, Orlando, roztworzywszy ją, pokazał Piotrowi notatki, jakie porobił ołówkiem na marginesach i wytłómaczył, jakich zmian życzono sobie od autora.
— Prosiłbym cię, abyś był tak dobry i zaraz po przyjeździe do Paryża poszedł z tą książką
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1109
Ta strona została uwierzytelniona.