Wtem weszła Wiktorka a za nią Giacomo, by nakryć stół do obiadu. Narcyz, spostrzegłszy ich, odwrócił się plecami do obrazu i przestał o nim mówić. Piotr, który poznał się na tym wybiegu, odgadywał teraz plany, układające się w głowie Narcyza, wiedział bowiem, że ten anielski młodzieniec o wyglądzie zapożyczonym z obrazu szkoły florenckiej, był człowiekiem obrotnym, umiejącym zręcznie dobić targu, zawsze dla siebie korzystnego. Mówiono nawet, że był prawdziwym sknerą. Pozornie naturalnym ruchem Narcyz zbliżył się teraz do innego obrazu, będącego niezręczną, lichą kopią jakiegoś malowidła z osiemnastego wieku i wyobrażającego Matkę Boską. Popatrzywszy chwilę, zawołał:
— Wcale ładny obraz! Tak, wcale ładny, ta Matka Boska jest dobrze malowana... Patrzę... i przypominam sobie, że jeden z moich przyjaciół prosił mnie o kupienie kilku starych obrazów...
A zwróciwszy się do Wiktoryi, zapytał:
— Jak myślisz, Wiktoryo, czy donna Serafina i kardynał zgodzą się, jeżeli im zaproponuję kupno niektórych obrazów, niemających dla nich żadnej wartości?...
Wiktorya machnęła rękoma na znak, że gdyby to od niej zależało, pozwoliłaby zabrać wszystkie te niepotrzebne starzyzny, przeszkadzające omiatać ściany i rzekła:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1118
Ta strona została uwierzytelniona.