tężnego gmachu. Wiatr rozniósł jego pyły i trzebaby rozkopywać głęboko ziemię, by odnaleźć części roztrąconych posągów i marmurów z napisami, nad których odczytaniem ślęczeli teraz uczeni, niemogący się porozumieć co do znaczenia słów i treści. A wśród rozkopalisk rosły pokrzywy i różne chwasty, pomiędzy któremi skakały kozy, obskubując dzikie, bujne krzewy. Cisza była głucha a gorące słońce jaskrawo padało na ziemię i tylko muchy brzęczały w tem dzikiem pustkowiu.
Teraz dopiero Piotr poczuł ostateczny wielki przełom. Wszystko było skończone, wiedza tryumfowała i nic nie pozostawało z dawnego, starego świata. Być zatem owym oczekiwanym reformatorem, odszczepieńcem i po co?... Nie byłoż to rozpoczynaniem nowych próżnych marzeń?...
Więc cóż czynić... w jakim kierunku ma rozpocząć swą działalność, wobec straszliwej ruiny swego apostolskiego entuzyazmu?... Napróżno silił się na odpowiedź. Czuł się jakby w zawieszeniu, wiedział wszakże o czekającej go działalności w Paryżu, gdzie wśród ubogiego przedmieścia stary ksiądz Rose z upragnieniem wyczekiwał chwili jego powrotu. Wczoraj jeszcze otrzymał od niego list, naglący go do powrotu, bo wraz z zimową porą zwiększyła się okropność nędzy pomiędzy roboczą ludnością tej najbiedniejszej dzielnicy Paryża.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1132
Ta strona została uwierzytelniona.