Strona:PL Zola - Rzym.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Benedetta, chcąc go ośmielić a zarazem wytłómaczyć swoje postępowanie względem niego, odpowiedziała:
— Proszę, niechaj się pan uważa tutaj jakby we własnym domu. Wiem jak przyjaźnie jest dla pana usposobiony krewny nasz de la Choue i jak bardzo się interesuje napisaną przez pana książką, to najzupełniej wystarcza, byś pan życzliwie był przez nas widziany. Pan zapewne wie, jak serdecznie jestem przywiązana do mojego krewnego...
Głos Benedetty nieco przycichł i mówiła wolniej, zrozumiałała bowiem, że należało coś powiedzieć o książce napisanej przez Piotra, o tej książce, która była jedynym powodem jego przyjazdu. Po chwili namysłu, mówiła dalej:
— Książkę pańską przeczytałam dzięki mojemu kuzynowi. Bardzo mnie zajęła. Jest to utwór piękny, szlachetny, lecz, czytając, byłam nieco strwożoną. Przypisuję to mojemu nieuctwu, zapewne niewszystko zrozumiałam, niewszystko pojęłam w sposób należyty. Liczę, że zechcesz pan ze mną pomówić w tym przedmiocie. Wszak mogę pana prosić o bliższe objaśnienia co do nowości poglądów zawartych w pańskiem dziele?...
Piękne oczy Benedetty były w tej chwili dziecięco przejrzyste i Piotr czytał w nich szczery niepokój istoty poraz pierwszy spotykającej się z zagadnieniami, o których nigdy przedtem nie słyszała. A zatem nie była porwaną poruszone-