że nocny chłód wieków minionych spadł mu na ramiona a na każdym placu spotykając znów ciepło i słońce, doznawał wrażenia powrotu do łagodnej normalności życia. Strugi żółtego słońca, opadając z dachów, znaczyły ich cienie wyraźnie, fiołkowo. A pomiędzy fasadami ukazywały się kawałki nieba o czysto niebieskim i łagodnym tonie. Powietrze, jakiem oddychał, miało jakiś smak sobie właściwy, jeszcze nieokreślony, lecz przypominający mu owoce. Wszystko dla Piotra było tu nowością i czuł się gorączkowo podniecony chęcią poznania.
Mimo swej nieregularności, nowo wytknięta ulica Wiktora Emanuela jest ładną, na sposób nowoczesny i Piotr, patrząc na bogate jej kamienice, mógł chwilowo przypuszczać, że znajduje się w któremkolwiek z wielkich miast, podobnych jedne do drugich. Lecz znów ogarnęło nim wrażenie już doznane na widok średniowiecznych pałaców, które przed nim mignęły, gdy dojechał przed Kancelaryę państwa, gmach wzniesiony przez Bramantego w stylu Odrodzenia i uchodzący za arcydzieło tego mistrza. Piotr dziwił się, patrząc na te olbrzymie, ciężkie rzymskie pałace, wyobrażał sobie, iż więcej posiadają wdzięku i zewnętrznej wspaniałości? Nie myślał, by tak prostą była ich architektura. Podobnemi były do kolosalnych kamiennych sześcianów, w których mieszczą się szpitale i koszary. Musiało to mieć
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.