Strona:PL Zola - Rzym.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

jakoby wyblakłe słoneczne promienie, melancholijnie zasuwające się po za mgły zachodu. Komnata miała wygląd surowy, zdawała się być gołą i pustą, nie ożywiała ją żadna zieloność, nie rozweselała żadna, chociażby najskromniejsza wiązanka kwiatów.
Donna Serafina przedstawiła Piotra zebranemu towarzystwu; nastąpiła chwilowa cisza w przerwanej rozmowie i oczy wszystkich zatrzymały się na nowo przybyłym, widocznie już zapowiedzianym gościu. W salonie było dziesięć osób a pomiędzy nimi Dario. Stał rozmawiając z młodą księżniczką Celią Buongiovanni, która tu przybyła z sędziwą swoją krewną, rozmawiającą teraz półgłosem z monsignorem Nani w ustronnym kącie komnaty. Przy wymianie nazwisk, Piotr baczniejszą zwrócił uwagę na pana Morano, adwokata przy konsystorzu, o którego wyjątkowem stanowisku w pałacu Boccanera, powiedział mu wicehrabia Filibert, chcąc go zabezpieczyć od popełnienia jakiego błędu, skutkiem niewiadomości. Morano, od lat trzydziestu był najbliższym przyjacielem donny Serafiny. Stosunek ten, niegdyś ukrywany, Morano miał bowiem żonę i dzieci, stał się prawie jawnym z chwilą, kiedy adwokat owdowiał; lata wreszcie sprawiły, iż ogólnie przyzwyczajono się do tego stanu rzeczy i tolerowano naturalny ten związek, jak gdyby był uświęconem przez kościół małżeństwem. Donna Serafina i Morano byli ludźmi bardzo pobożnymi