a zatem najniezawodniej zaopatrzyli się w potrzebne dyspensy. Morano siedział teraz na zwykłym, od ćwierć wieku przynależnym sobie fotelu około kominka, w którym jeszcze nie zapalono ognia, płonącego podczas całej zimy. A gdy don na Serafina ukończyła zaznajamianie Piotra z zebranem towarzystwem, zajęła swój fotel, stojący po drugiej stronie kominka.
Piotr usiadł obok don Vigilio, nie przemówiwszy jeszcze nic do nikogo, Dario zaś zaczął głośniej opowiadać przygodę, o której mówił z Celią. Dario był bardzo przystojny, średniego wzrostu, wytwornie wysmukły. Czarna, starannie utrzymana broda, okalała mu twarz o charakterystycznym wielkim nosie Boccanerów. Rysy miał ściągłe, miękie, jakby świadczące o zaniku dzielności rasy, z której ród wywodził.
— O tak, była piękna! — powtarzał z przesadzonem uniesieniem. — Nieprawdopodobnie piękna!
— Któż taki? — spytała Benedetta, zbliżając się do rozmawiającej z sobą pary.
Celia, przypominająca swym wyglądem dziewczynkowatą postać Najświętszej Panny na obrazie tuż po nad nią wiszącym, zachichotała, mówiąc:
— Jakaś biedna dziewczyna, jakaś robotnica, którą Dario dziś spotkał na mieście.
Dario poczuł się w obowiązku powtórnego opowiedzenia swej przygody. Przechodząc jedną z ciasnych uliczek w pobliżu piazza Navone, uj-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.