Strona:PL Zola - Rzym.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

rzał na kamiennych stopniach peronu, młodą, dwudziestoletnią dziewczynę, która, siedząc z załamanemi rękoma, rozpaczliwie płakała. Wzruszony jej łzami a zwłaszcza niezwykłą urodą, zbliżył się do niej i wreszcie wyrozumiał z urywanych słów dziewczyny, iż pracowała w fabryce paciorków woskowych, lecz że obecnie skutkiem braku roboty odprawiono znaczną część robotnic i ją pomiędzy innemi. Przerażona tem nieszczęściem, nie śmiała wracać do domu, do rodziny, która przeważnie żyła z jej zarobku. Opowiadając swoją nędzę, z po za łez patrzała tak cudnie pięknemi oczyma, iż Dario pomimowoli sięgnął do kieszeni, chcąc ją pocieszyć pieniężnym datkiem. Lecz dziewczyna zerwała się raptownym skokiem i nic od niego nie chcąc przyjąć, rzekła, stojąc już z daleka, że jeżeli chce pomódz jej rodzinie, to niechaj z nią pójdzie do domu i matce da pieniądze. Mówiąc to, zaczęła szybko iść w stronę mostu świętego Anioła.
— Ach, jakże była piękną! — powtórzył znów z uniesieniem — Wspaniale piękną!... Wyższa ode mnie, szczupła, pomimo silnej budowy ciała, z piersią kształtną jak u bogini. Patrzałem na nią jak na starożytny posąg dwudziestoletniej Wenery. Dolna część owalu jej twarzy była majestatyczna a maleńkie usta i prześliczny nos — zachwycały mnie poprawnością rysunku. A oczy, ach oczy jej! Jakże były przejrzyste, wielkie, wymowne! Głowę jej wieńczył ciężki kask czar-