Strona:PL Zola - Rzym.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wolałbym o tom nie mówić, bo bardzo żałowałem, żem poszedł za tą dziewczyną... W domu jej matki zastałem nędzę, ale to nędzę tak odrażającą, iż rozchorować się można zatrzymując myśl na podobnej ohydzie!...
Przeszedłszy z dziewczyną na drugą stronę mostu św. Anioła, dostał się on w dzielnicę miasta nowobudującego się na dawnych podwórcach zamkowych. Świeżo stawiane tutaj domy dla najbiedniejszej ludności walą się w gruzy prawie natychmiast, pękają, schnąc. Otóż w jednem z takich opuszczonych już przez mieszkańców nowych a walących się domów, Dario znalazł rodzinę pięknej dziewczyny. Składała się z ojca, matki, niedołężnego wuja i mnóstwa dzieci. Wszyscy byli zaledwie okryci cuchnącemi, brudnemi szmatami i jęczeli z głodu, leżąc na barłogach. Dario, mówiąc o tych widzianych przez siebie nędzarzach, silił się na dobór słów o ile możności wyszukanych i maskujących wstręt jakiego doznał. Rękoma zdawał się odpychać okropność widzenia, wzbudzającego w nim odrazę.
— Ujrzawszy to, uciekłem i ręczę że nigdy już tam nie powrócę...
Wszyscy potrząsali zlekka głowami i jakiś przykry chłód wionął po salonie. Ciszę powstałą z ogólnego milczenia, przerwał Morano, zaznaczając słowami pełnemi goryczy, iż nędzę ludności w Rzymie przypisać należy zaborcom,