Strona:PL Zola - Rzym.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz, mam przekonanie, że Morano tylko w chęci dokuczenia mnie mówił dopiero co tak źle o ojcu Attilia — szeptała Celia do ucha Benedecie. — Ręczę ci, że chciał mi dać nauczkę, opowiadając o prawdopodobnym wyborze Sacco na ministra...
Celia i Benedetta znały się od dzieciństwa, razem były na pensyi i tam poprzysięgły sobie wieczną przyjaźń. Benedetta, jako o kilka lat starsza, rzekła z macierzyńską powagą:
— Więc ty nie myślisz dać temu pokój i w dalszym ciągu kochasz tego młodego człowieka?...
— Droga moja, czyż i ty będziesz mi robiła wymówki z tego powodu!... Nie zasmucaj mnie!... Ja go kocham i muszę go mieć za męża. Czy słyszysz... muszę mieć Attilia a nie innego. Chcę tak i tak będzie, bo go kocham i on mnie kocha... A więc, jak widzisz, rzecz prosta, że tak będzie...
Piotr się zadziwił, słysząc ją tak mówiącą i spojrzał na nią zaciekawiony. Była to lilia przeczysta i zamknięta, tak łagodną i dziewiczą była twarz Celii. Linia czoła i nosa była zachwycającego rysunku a niewinne, drobne usteczka, chwilami odsłaniały białość zębów rzadkiej równości. Oczy miała przejrzyste jak źródła, a policzki atłasowej świeżości. Jakież myśli krążyły w tej główce?... Cóż ona wiedziała o życiu?... Któż mógł dać na to stanowczą odpo-