Strona:PL Zola - Rzym.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapewne musiał o panu zebrać potrzebne wiadomości.
Don Vigilio ukłonił się i wszedł do swojego pokoju. Piotr zastał drzwi otwarte i zaraz przy progu spotkał Wiktoryę, która krzątała się, spokojna i czynna podług przyjętego przez siebie zwyczaju.
— Chciałam się upewnić, czy niczego nie brakuje w pana pokoju. Przygotowałam świecę, zapałki, wodę, cukier... A co pan zwykł jadać na pierwsze śniadanie?... Czy podać mam kawę?... Nie... Pan woli mleko z bułeczką... Dobrze... A teraz niechaj się pan położy, wypocznie i wyśpi... Przed laty, gdym wstąpiła tutaj na służbę, zawsze się wieczorami bałam... myślałam, że w tym pałacu coś musi straszyć po nocach... Ale nie... przekonałam się, że strachów tutaj nie widać... Oj tak, gdy kto umrze, to jest już taki z tego kontent, że nie myśli o przerywaniu sobie wiecznego spoczynku!...
Wreszcie sam zostawszy, Piotr swobodnie odetchnął po kilkogodzinnym przymusie, jaki znosił w salonie donny Serafiny. Ludzie tam widziani, snuli się i mięszali w jego wyobraźni, oświetleni usypiającym blaskiem lamp. Jakkolwiek przespał się w dzień, czuł się niezmiernie znurzonym, pragnął zasnąć jaknajprędzej, by przestać myśleć o wszystkiem, co go dziś spotykało a co zmięszane, niewyraźne, nieprzestawało mu natrętnie dokuczać zwłaszcza brakiem jasności. Był prze-