Strona:PL Zola - Rzym.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

zamknięte, pokrywając się pleśnią starości, nietknięte od końca osiemnastego wieku a właściwe mieszkanie składało się z czterech olbrzymich komnat o sześciometrowej wysokości z oknami wychodzącemi na wązką uliczkę spuszczającą się ku Tybrowi. Słońce nie zaglądało tu nigdy, bo po drugiej stronie uliczki wznosiły się wysokie mury domów. Urządzenie tych pokojów pozostało nietknięte, zachowując wspaniałość i pompatyczną okazałość otaczającą dawnych książąt i wielkich dygnitarzy Kościoła. Lecz znać było na wszystkiem długoletnie zaniedbanie, ścienne obicia opadały szmatami, kurz stężałą warstwą pokrywał meble a jednakże w tem dobrowolnem zrzeczeniu się i zaniedbaniu, łatwo można było dostrzedz nieograniczoną, wyniosłą dumę i wolę, chcące powstrzymać bieg i przemiany czasu.
Piotr zauważył to natychmiast wszedłszy do pierwszego przedpokoju, przeznaczonego dla służby. Niegdyś, przy wejściu stali dwaj żandarmi z papiezkiego zaciągu i w pełnem umundurowaniu, strzegąc drzwi, przepuszczali tłumy cisnących się osób. Ciżbę dawnych sług, zastępował dzisiaj stary, do widma raczej podobny lokaj, ginący wśród pustki i melancholijnego półcienia zalegającego tę olbrzymią salę, w której zaraz na wstępie zwracał uwagę ołtarz czerwono opięty, pod baldachimem tejże barwy, z herbem Boccanerów, wyobrażającym smoka buchającego płomieniem, z dewizą Bocca nera Alma rossa.