Tutaj się także znajdował czerwony kardynalski kapelusz poprzedniego kardynała, dwie czerwone, jedwabne poduszki i dwa staroświeckie parasole, bez których tej rangi kościelni dygnitarze nie wyjeżdżali ze swych pałaców. Wśród głębokości ciszy, zdawało się słyszeć szelest owadów toczących całą tę przeszłość tak dalece martwą, iż lada silniejszy podmuch na kurze obrastające ściany i sprzęty mógł wszystkiem zachwiać i w grobowe rozsypać pyły...
W drugim przedpokoju zasiadał niegdyś sekretarz kardynała. Była to komnata równie obszerna jak pierwsza, lecz więcej jeszcze pusta. Piotr przeszedł ją całą i dopiero w trzeciej sali, przeznaczonej na poczekalnię dostojniejszych gości, odnalazł don Vigilio.
Kardynał, zmuszony zmniejszyć swój dwór, ograniczał się na niezbędnej ilości potrzebnych sobie osób, zażądał więc, by don Vigilio pracował tuż w pobliżu niego, przy drzwiach wiodących do dawnej sali tronowej, w której obecnie zwykł był przyjmować odwiedzających. Przy niewielkim czarnym stole, uginającym się pod stosami papierów, siedział don Vigilio, jeszcze mizerniejszy i żółtszy, wśród ponurego otoczenia. Drżąc chorobliwie, pisał coś pochyliwszy głowę a posłyszawszy zbliżającego się Piotra, podniósł oczy, poznał go i szepnął tak cicho, iż głuchy dotychczasowy spokój prawie że nie został przerwany:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.