Strona:PL Zola - Rzym.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

tej śmierci zadanej przez walące się mury staroświeckiego gmachu społecznego. Wolał on zginąć, aniżeli ustąpić, aniżeli zmienić chociażby jedną jego cegiełkę...
Z zamyślenia swego Piotr został wyrwany przyciszonem stąpaniem. Ktoś szedł drobnemi krokami, szeleszcząc jak mysz spłoszona. Odwróciwszy głowę, Piotr ujrzał tłustego, przysadzistego księdza, podobnego do starej przebranej kobiety. Mógł mieć lat około czterdziestu, lecz twarz miał nalaną i pokrytą krzyżującemi się zmarszczkami. Był to ksiądz Paparelli, kodytaryusz Jego Eminencyi. Zatrzymał się przed Piotrem, bo z urzędu był wprowadzieielem gości i już miał mu zadać pytanie, gdy don Vigilio uprzedził go, mówiąc:
— Ksiądz Piotr Fromont... Jego Eminencya raczy go dziś przyjąć... Lecz trzeba chwilę poczekać...
Ksiądz Paparelli, nic nie rzekłszy, potoczył się ku drzwiom środkowego salonu, w którym zazwyczaj przebywał.
Uczynił on niemiłe wrażenie na Piotrze, któremu niepodobała się ta twarz starej dewotki, pożółkłej w panieństwie i przedwcześnie zgrzybiałej w surowości praktyk religijnych. Widząc, że don Vigilio przestał pisać i z pochyloną głową przeciągał rozpalone chorobą ręce, Piotr zapytał go, jakim człowiekiem jest ksiądz Paparelli? Okazało się, iż był człowiekiem najżarliwszej wiary i pobożności, pozostawał na służbie u Jego Emi-