conej podstawie i mozajkowej płycie, przedstawiającej porwanie Europy. Pochodził on z epoki Ludwika XV.
Lecz Piotr, wszedłszy, widział tylko postać kardynała Boccanera. Stał on przy innym wielkim stole służącym za biurko. W czarnej, skromnej sutanie o czerwonych wypustkach, wydał się Piotrowi o wiele jeszcze dumniejszym niż na portrecie przedstawiającym go w uroczystym stroju. Był to ten sam człowiek, lecz w naturze jeszcze był wynioślejszy. Siwe pukle włosów tak samo opadały na ramiona i takież poorane bruzdy przecinały twarz o ściągłych rysach. Nos miał wielki i wązko rysujące się usta a płomienne oczy rozświetlały bladość oblicza. Lecz portret nie oddawał bijącej mu z wyrazu twarzy głębokości przekonań. Kardynał mówić się zdawał, że wie gdzie jest prawda wszechrzeczy a energiczne spojrzenie świadczyło, że wiarę tę zachowa na zawsze.
Kardynał stał, nie ruszając się z miejsca i przenikliwie się wpatrując w idącego ku niemu Piotra. Ten, znając zwyczaje ceremoniału, przyklęknął i pocałował pierścień o wielkim szmaragdzie, połyskujący na palcu kardynała, który podniósł natychmiast klęczącego, mówiąc:
— Witam cię, mój synu, witam w moim domu... Moja siostrzenica mówiła mi o tobie z taką sympatyą, że rad jestem, widząc cię u siebie...
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.