Strona:PL Zola - Rzym.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

Postawiwszy koszyk na stole, mówił w dalszym ciągu:
— Chciałem, aby wasza Eminencya raczyła pokoszkować fig z mojego ogrodu... Zerwałem je dziś rano z intencyą złożenia ich w darze waszej Eminencyi... są to pierwsze, które dojrzały w tym roku... Przecież waszej Eminencyi one smakowały za lat dawnych... a nawet pamiętam, że raz w moim ogrodzie, wasza Eminencya zechciała zrywać je własnoręcznie i jedząc zauważyła, że niema nigdzie tak wybornych, jak na moich drzewach...
Kardynał się uśmiechnął, bo rzeczywiście bardzo lubił figi a figi z ogrodu księdza Santobono posiadały wyjątkowe przymioty i słynęły z piękności.
— Dziękuję ci, mój kochany, dziękuję za pamięć o mojem łakomstwie... Ale cóż to za interes możesz mieć do mnie?...
Ostatnie to pytanie zadał z surowym wyrazem twarzy, bo pomiędzy nim a tym wiejskim wikarym, miewały miejsce sprzeczki, wynikające z różnicy poglądów. Santobono pochodził z rodu ludzi gwałtownych i przedewszystkiem kraj swój miłujących. Brat jego skutkiem tego zginął pchnięty nożem a mówiono o wikarym, że kiedyś niewiele brakowało, by zrzucił sutanę dla zaciągnięcia się w szeregi wojsk Garibaldiego. Gdy wojsko włoskie opanowało Rzym, uszczęśliwiony Santobono chciał koniecznie wywiesić sztandar jedności Włoch na starej kaplicy Przenajświętszej