Strona:PL Zola - Rzym.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

możliwej. Nie mogę przecież kłamać dla dogodzenia twojej prośbie...
Santobono patrzał na kardynała osłupiałym wzrokiem. Nie mógł zrozumieć, jak człowiek tak potężny jak książe Boccanera, kardynał, mógł mieć skrupuły z powodów tak błahych, jak pchnięcie nożem! Wszak nie może być nic banalniejszego, pospolitszego, pomiędzy ludem zamieszkającym wsie i miasteczka...
— Kłamać... kłamać!... — szeptał Santobono. — Czyż można nazwać kłamstwem, jeżeli się mówi rzeczy dobre z pominięciem mniej dobrych?... A przecież Agostino jest także i dobry... ma mnóstwo najcenniejszych przymiotów. W świadectwie możnaby poruszyć tę właśnie stronę, wszystko zależy od ułożenia zdań. Tak, najniezawodniej, od takiego lub innego zestawienia słów i zdań.
Uparcie przytem obstając, Santobono nie mógł zrozumieć, jak można nie chcieć przekonać sędziów za pomocą rzeczy tak łatwiej jak świadectwo, którego się domagał. A gdy się przekonał o bezskuteczności swej prośby, machnął rozpaczliwie rękoma, na ogorzałą jego twarz wystąpił wyraz zawiści a oczy zapałały mu siłą powściąganym wybuchem szalonego gniewu.
— Dobrze, dobrze — rzekł po chwili — jak widzę każdy ma swój sposób zapatrywania się na rzeczy. Ale się nie spodziewałem... muszę to opowiedzieć kardynałowi Sanguinetti. A teraz