Kardynał Boccanera zmarszczył brwi i surowa fałda przecięła mu groźnie czoło.
— Jego Świątobliwość wszystko uczynić może, nawet dozwolić ci się zbliżyć do siebie a jeżeli taką będzie wola Jego Świątobliwości, może cię rozgrzeszyć... Ja wszakże radzę, byś wycofał swoją książkę, byś ją dobrowolnie i doszczętnie zniszczył, bo inaczej będziesz zmiażdżony w walce, którą przedsiębierzesz... Zrobisz, jak uważasz, leczz astanów się należycie!...
Piotr teraz żałował, że wspomniał o swej chęci widzenia się z papieżem, czuł, że obraził kardynała tem odwołaniem się do najwyższej władzy, lecz sprawa książki pogorszoną tem nie została, bo kardynał zdecydowanym już był jej przeciwnikiem.
Było to tak widoczne, że należało tylko się starać za pomocą najbliższego otoczenia, by go uprosić o neutralność. Piotr wdzięcznym był wszakże kardynałowi za bezwarunkową jego szczerość, to stawiało go wyżej po nad skryte intrygi, których Piotr domyślać się zaczynał. Skłoniwszy się z należnem uszanowaniem przed tym człowiekiem niewzruszonych zasad i wielkiego hartu duszy, rzekł:
— Nieskończenie dziękuję waszej Eminencyi. Obiecuję zastanowić się nad słowami, jakie wasza Eminencya raczyła mi powiedzieć w wielkiej swej dobroci.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.