żałujące w skrusze Włochy, wyzwolenia Rzymu z Pod „tyranii“ królewskiej. Sanguinetti zaś marzył o skonfederowaniu się dawniejszych państw włoskich i oddaniu się pod opiekę i władzę papieża. Dwa te kierunki ścierały się ze sobą, lecz w tak mrocznej mgle rzeczy niepochwytnych a zarazem zawiłych, że należało przypuszczać, iż zużyją się w tej walce, jeżeli papież dziś panujący pożyje jeszcze lat kilka. Tak, prawdopodobnie ani Sanguinetti, ani Boccanera nie osiągną pożądanego przez siebie celu i żaden z nich nie będzie papieżem.
Naraz Piotr postawił pytanie, przerywając opowiadanie Narcyza:
— Czy znasz pan monsignora Nani?... Poznałem go wczoraj i rozmawiałem z nim o mojej książce... Ale otóż i on...
Rzeczywiście ukazała się we drzwiach postać monsignora Nani. Twarz miał różową, uśmiechniętą, zawsze jednakowo uprzejmą. Sutana, jedwabny fioletowy pas, wreszcie całe ubranie odznaczało się wyrafinowanym smakiem i zbytkiem. Nawet dla księdza Paparelli był słodki i miły, cierpliwie słuchając potoku uniżonych frazesów, któremi kodytaryusz upraszał go o chwilę cierpliwości, albowiem kardynał jest obecnie zajęty przyjmowaniem wprowadzonego przed chwilą gościa.
Odpowiadając na pytanie Piotra, Narcyz szepnął:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.