Strona:PL Zola - Rzym.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

skiem zamaykające się przed kołataniem jego, napotkał świat nowy i nieznany, wrogo usposobiony, pełen zasadzek, groźny przepaściami. Wszyscy nakazywali mu ostrożność, jakby zawisły nad nim spaść mające gromy! Widzieć papieża było rzeczą należącą do nieprawdopodobieństw, sprawą wymagającą mnóstwa starań i zabiegów, czynem zadziwiającym całe stronnictwo, uroszczeniem siejącem popłoch w całym Watykanie. Ach a te dawane rady! Te długie i przebiegle obmyślane plany! To rozwinięcie taktyki jak przez generałów wieść mających hufce do ataku i zwycięztwa, te coraz to inne gromadzone trudności, tysiączne drobne intrygi, potajemne knowania! Ach, wielki Boże! Jakże to wszystko jest inne od spodziewanego przez Piotra przyjęcia w Rzymie! Myślał, że jest oczekiwany w domu dobrego pasterza mającego drzwi zawsze uchylone dla wszystkich owieczek swoich, dla złych i dobrych a przedewszystkiem dla opieki potrzebujących.
Trwogę w sercu Piotra wzbudzało rodzące się przekonanie o nieprawości tych intryg przygotowanych tajemnie, w zdradliwem ukryciu. Oburzony był spotkanym brakiem czci dla kardynała Bergerot, którego tutaj uważano za rewolucyonistę, człowieka niebezpiecznego. Radzono mu, by się nie powoływał na tak kompromitującego opiekuna! Piotr przypomniał sobie, jak pogardliwie wydął usta kardynał Boccanera, mówiąc o swym koledze francuzkim. Monsignor Nani o-