Don Vigilio przestał pisać i tak uporczywie wpatrzył się w Piotra, że ten zbliżył się ku niemu, chcąc się z nim pożegnać, sądził bowiem, że takie jest właściwe znaczenie spojrzenia sekretarza. Lecz don Vigilio, jakkolwiek był niezmiernie bojaźliwy i ostrożny, poczuł zaufanie do Piora i ogarnęła go chęć zwierzenia się:
— Czy pan się domyślasz, że on przyszedł tylko z powodu pana?... Chciał się dowiedzieć o rezultacie wizyty u Jego Eminencyi.
— Naprawdę?... Pan naprawdę tak sądzisz?...
— To nie ulega wątpliwości... I jeżeli chcesz mi wierzyć, to uczyń to, czego on po tobie żąda, bo lepiej uczynić to niby dobrowolnie, aniżeli z musu... a tak będzie najniezawodniej... inaczej być nie może...
Nazwiska monsignora Nani żaden z nich nie wymówił, omyłki bowiem być nie mogło pod tym względem. Słowa wyrzeczone przez don Vigilio ostatecznie rozdrażniły Piotra. Owładnął nim przeciwko narzucanej sobie woli. Zobaczą oni, jaki ja posłuszny! — pomyślał, odgrażając się im wszystkim.
By wyjść, znów przeszedł trzy poczekalne salony. Wydały mu się one bardziej jeszcze ponure, opuszczone i zamarłe. Ksiądz Paparelli pożegnał Piotra milczącem skinieniem głowy, w ostatniej zaś sali drzemiący pod ścianą lokaj zapewne go nawet nie dostrzegł. Pod baldachimem przysłaniającym górną część ołtarza, pająk snuł spokoj-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.