i o wizycie, jak mu złoży. Obecnie zaś, przyjąwszy gościnne zaprosiny w pałacu Boccanera, Piotr czuł się skrępowany. Jakże pójdzie on z wizytą do ojca człowieka, który unieszczęśliwił Benedettę?... Należało ją o tem uprzedzić. Zwłaszcza że Orlando Prada zamieszkiwał wraz z synem. Świeżo zbudowany ich pałacyk wznosił się w najwyżej położonej części ulicy Dwudziestego września.
Piotr wiedział od wice-hrabiego Filiberta de la Choue, iż Benedetta czule się przywiązała do ojca swego męża. Kochała go jak córka, podziwiając go zarazem jako bohatera. Zaraz więc po śniadaniu, Piotr opowiedział Benedecie o zamierzonej przez siebie wizycie, pytając: czy nic nie będzie miała przeciwko temu.
— Nie tylko się temu nie sprzeciwiam — zawołała z żywością — lecz rada jestem, że pan poznasz naszego starego Orlando. Niechaj się pan nie dziwi, że go tak poufale nazwałam, lecz całe Włochy tak go zowią przez pieszczotę i głęboką wdzięczność. Jest on jednym z ukochanych bohaterów... Ja wychowałam się wśród osób, które go nienawidziły, uważano go za coś w rodzaju szatana. Lecz później, poznawszy go, pokochałam serdecznie... Jest to najlepszy, najłagodniejszy, najsprawiedliwszy człowiek na świecie!
Benedetta uśmiechała się słodko, lecz oczy jej zaszły łzami. Zapewne wspomniała na ów rok
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.