Strona:PL Zola - Rzym.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

Ulica Dwudziestego września wytkniętą została wzdłuż Monte Viminale i jest otwartą z jednego boku dla piękności roztaczającego się ztąd widoku. Piotr patrzał z ciekawością na nowo wzniesione jej pałace, czyniąc spostrzeżenie, iż zamiłowanie do ogromu pozostało w potomkach starożytnych rzymian. Dzień był dziś gorący a popołudniowe słońce purpurowo złociło szeroką, tryumfalną ulicę o wspaniałych fasadach. Dumnie wznoszące się mury pałaców świadczyły o roszczeniach nowego Rzymu, chcącego manifestować swą świeżo zdobytą władzę i prawa nowożywotnej stolicy. Zwłaszcza ogromny gmach ministeryum finansów zadziwił Piotra. Był to sześcian o murach potężnych, jakby nie przez ludzi, lecz cyklopów zbudowany. Kolumny, balkony, frontony, rzeźby — obiegały gmach cały, krzyżując się, nagromadzając, chaotyczne czyniąc wrażenie. W tem przeładowaniu ozdób było coś dziecinnego, jakieś szaleństwo chęci popisania się z nadmiarem bogactwa. Nieco wyżej jeszcze, prawie naprzeciwko, niedaleko villi Bonaparte, stał pałacyk hrabiego Prada.
Piotr wysiadł z dorożki, zapłacił woźnicy i stał przez chwilę nieco zakłopotany. Brama pałacyku była otwarta, więc wszedł, lecz nie znalazł ani odźwiernego, ani też nikogo mogącego mu wskazać drogę. Zdecydował się wejść na schody; były monumentalnych rozmiarów i chociaż znacznie mniejsze, lecz przypominały wspaniały obszar