Strona:PL Zola - Rzym.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

Ujrzawszy Piotra, zaczął przepraszać, że nie zaraz otworzył, lecz nie mógł tego uczynić, bo był zajęty przewijaniem chorych nóg swojego pana. Co rzekłszy, natychmiast gościa zameldował. Piotr, przeszedłszy wązki, ciemny przedpokój, znalazł się w pokoju, stanowiącym całe mieszkanie hrabiego. Pokój był niewielki, wyklejony białym papierem w niebieskie kwiatki. Za parawanem stało żelazne łóżko, proste jak obozowe posłanie, w pobliżu okna fotel, na którym sparaliżowany stary wojak przepędzał teraz życie, obok fotela mały, czarny stolik założony książkami i dziennikami, pod jedną ze ścian, stały dwa słomą wyplatane krzesełka dla gości a kilka półek zbitych z desek, zastępowało szafę do książek. Lecz skromny, ubogi ten pokój, miał okno wielkie, jasne, bez firanek i wychodzące na wspaniale piękną panoramę Rzymu.
Piotr wpatrzył się ze wzruszeniem w postać starego Orlanda. Był to posiwiały lew, jeszcze wspaniały, silny i wielki. Gęste, srebrne włosy jeżyły mu się na potężnej głowie. Usta miał grube, nos wielki i jakby nieco spłaszczony, oczy czarne, wyraziste, błyszczące. Długa, biała broda kręciła się w zwoje jak na starożytnych posągach bogów. Wyraz tej twarzy świadczył o burzach, jakie huczeć musiały w życiu tego człowieka, lecz wszystkie one, czy to zmysłowej czy też intelektualnej natury, podporządkowane były namiętnemu patryotycznemu uczuciu, które