Strona:PL Zola - Rzym.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

zy wśród sytych i odzianych. W izbie rozgościła się pustka, sprzęty, bielizna, wszystko już było sprzedane, wyniesione, sztuka po sztuce do sąsiedniego kramarza. Pozostał tylko blaszany piecyk, dymiący jeszcze resztką węgli kupionych dla sprowadzenia śmierci. Na podartym sienniku leżała matka, która nań padła, trzymając trzymiesięczne dziecko u piersi. Zamiast mleka, wystąpiła kropla krwi, ku której wyciągały się usteczka zmarłego maleństwa. W pobliżu matki leżały obok siebie dwie ładne dziewczynki kilkoletnie i w uścisku spały snem wiecznym. Siedmioletni chłopiec skonał z głową pochyloną na dłonie i przyparty do muru, podczas gdy nieco starszy jego brat musiał się borykać ze śmiercią; bo leżał prawie na czworakach, w pobliżu okna, jakby chciał tam dopełznąć i szukać ratunku. Czad zwrócił uwagę sąsiadów, lecz było już zapóźno. Zbiegła się chmara ludzi i rozprawiano o smutnych dziejach nieżyjącej już rodziny. Rzecz była zwykła, banalna, podobna do tylu innych. Bieda waliła się zwolna, ojciec coraz rzadziej znajdował robotę. Z rozpaczy pić począł. Zalegało komorne. Gospodarz groził wyrzuceniem, znudzony zbyt długiem wyczekiwaniem pieniędzy. Wtedy matka powzięła zamiar szukania ratunku w śmierci i namówiła dzieci, by razem z nią pomarły. Wykonała swój plan, korzystając z nieobecności męża, który raz jeszcze wyszedł na miasto dla szukania zarobku. Gdy przybył ko-