ctwo, które uważają u nas za stracone i niewarte podniesienia. Ziemia nasza uprawia się w tenże sam barbarzyński sposób, jak przed dwoma tysiącami lat. Przemysł nie wiele lepiej się nam wiedzie. Fabryki są nieliczne a nikt nie ma odwagi racyonalny nadać im ster, włożyć w nie kapitał, bez którego przemysłowy ruch istnieć nie jest w stanie... Ach, Rzym, ten Rzym przez nas ukochany, pożądany, zdobyty i stolicą państwa ustanowiony, jakimże on jest ciężarem! Ileż poświęceń nie przestajemy dla niego czynić a wszak on jest tylko ozdobą, wspaniałą dekoracją, symbolem chwały lat tysięcy! Tak, Rzym nic nam nie daje, prócz uciechy naszej narodowej dumy! Rzym zbyt długo był własnością papieży. Do szaleństwa ukochałem to miasto, więc nie żałuję że w niem jestem, że nasycam oczy jego widokiem... Lecz Rzym nas pożera, Rzym dusi nas tryumfalnym swym czarem i pięknością, Rzym wysysa z nas siłę żywotną, kosztując nas miliony, padamy pod ciężarem wymagań złota, jakiego od nas pożąda!... Patrz, patrz!
I przy ostatnich słowach, Orlando wskazał na złowrogo sine i olbrzymie dachy ministeryum finansów. Starzec patrzał na ten kolosalny gmach jak na potwora grożącego śmiercią i łzy bólu zabłysły mu w oczach. Twarz jego jeszcze wypiękniała głębokością tragizmu. Zawiedzione nadzieje, trwoga o przyszłość — malowały się na obliczu tego posiwiałego bohatera, dotkniętego
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.