Strona:PL Zola - Rzym.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

na jego decyzyę ty, mój wuju, zechcesz wpłynąć... On pragnie, byś wypowiedział swoje zdanie... Co o tem sądzisz, drogi wuju?...
Machnąwszy ręką, Orlando rzekł szorstko:
— Dajmy temu pokój... ja się do tego nie mięszam!
Wybór Sacco na deputowanego już niegdyś oburzył starego Orlando, teraz zaś oburzenie jego jeszcze się wzmogło. Jakto! Więc tacy podejrzani spekulanci jak Sacco mają rządzić narodem?... Myślą wspomniał o synu. Prawda że Luigi martwił go bardzo, lecz o ileż był zdolniejszym i godniejszym ministeryalnej posady! A jednak niczem jeszcze nie był w znaczeniu przywódcy narodu, podczas gdy ten awanturnik Sacco, ten wyuzdany i wiecznie zgłodniały chciwiec, wcisnął się do Izby a teraz sięga po tekę ministra! Przed oczyma Orlanda przesunęła się postać tego Sacco, tego małego, czarniawego człowieczka o wystających policzkach, wielkich, okrągłych, wyłupiastych oczach, brodzie wystającej, rękach wymachujących. Gadatliwy, ruchliwy, głos miał tylko za sobą, głos piękny, donośny i giętki, łagodny i pieszczotliwy na zawołanie. Z powodu tego głosu był jeszcze niebezpieczniejszy, umiał nim zyskiwać zwolenników, przekonywać chwiejnych i kierować tłumem.
— Jeżeli chcesz koniecznie, bym dał ci moją radę, to wiedz, że wolałbym, aby twój mąż znów objął dawną swoją posadę w zarządzie poczt.