Strona:PL Zola - Rzym.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiemy... mąż mój postąpi stosownie do okoliczności... Gdy będzie coś nowego, przybiegnę uwiadomić cię, drogi wuju...
Wstała i, serdecznie ucałowawszy Orlanda, zaczęła się żegnać, szczebiocząc że ślicznie wygląda, że jeszcze jest piękny i że się wcale nie dziwi pewnej damie, kochającej się w nim oddawma... Orlando się uśmiechał, dopytując się kto jest ową damą a Stefania, odkłoniwszy się na ukłon Piotra, wyszła z pokoju zadowolniona, przybrawszy znów swój wyraz pogodny i roztropny.
Po jej wyjściu Orlando milczał czas jakiś, spoglądając na drzwi, za któremi znikła a smutek jaki się malował na jego obliczu, świadczył, że znów się zamyślił o świetnej, bohaterskiej przeszłości i porównywał ją z dzisiejszym stanem umysłów, żądnych nie tyle chwały, ile materyalnych korzyści. Wtem, przypomniawszy sobie o Piotrze, szybko się obrócił w jego stronę, mówiąc:
— Więc zamieszkujesz w pałacu Boccanera?... Ach, ileż bólu przypomina mi to nazwisko!...
Piotr powtórzył mu rozmowę mianą z Benedettą, przytaczając wypowiedziane przez nią zdanie o przywiązaniu, jakie zachowała dla starego Orlando. Słysząc to, starzec się rozrzewnił, zwłaszcza nad zapewnieniem Benedetty, że nigdy nie zapomni jego wielkiej dobroci i wdzięczną