zwiska mijanych osób, pomiędzy któremi było niemało potomków starożytnych rodów wsławionych historycznemi czynami. Sylaby tych nazwisk wywoływały jakby odgłos szczęku broni i zgiełku walk wiekopomnych, lub fakta z dziejów Rzymu papieży, gdy wspaniałość władców Kościoła lśniła się purpurą, złotem tiar i ogniem różnobarwnych drogocennych kamieni. Piotr z rodzajem żalu, widział dzisiejszą szpetotę tych obecnych przedstawicieli dawnej świetności. Były to opasłe, niepozorne kobiety, mali, nadęci lub wychudzeni mężczyźni, śmiesznie wyglądający w pospolitych, monotonnych współczesnych ubiorach. Jednakże wśród tłumu wyróżnić można było kilka pięknych kobiet, zwłaszcza pomiędzy bardzo młodemi.
Przejeżdżając wzdłuż olbrzymiej fasady pałacu Buongiovanni, gmachu wzniesionego w siedemnastym wieku, Dario zwrócił uwagę swego towarzysza, wybuchem wesołości:
— Patrz pan, tam na chodniku, naprzeciwko okien... stoi Attilio... wiesz pan... porucznik Sacco.
— Tak... wiem — rzekł Piotr, przypomniawszy sobie dzieje serca porucznika.
Attilio ujął Piotra swoją powierzchownością. Był w mundurze, postać miał młodzieńczą, pełną życia i energii, twarz otwartą i niebieskie, rozkochane oczy, podobne do ładnych oczów swej matki. Postać jego uosabiała wśród tego tłumu
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.