go wojska, handlował relikwiami i był skompromitowany w słynnym procesie wytoczonym za fałszowanie relikwij. Obecnie nosił tytuł markiza Montefiori, który wyrobiła mu u papieża, niechcąc mieć męża nieposiadającego odpowiedniego dla niej nazwiska. Markiz miał wygląd szczęśliwego człowieka, legendarnego awanturnika, który, wzbudziwszy miłość w pięknej księżniczce, z pastuszka sam wyrósł na księcia.
Przy powtórnem spotkaniu się powozów, Piotr spojrzał na tę parę małżonków. Markiza była zadziwiająco piękna na swoje lata. Regularne jej rysy czyniły ją podobną do rzymskiej bogini. Ciemna brunetka, cerę miała gładką, matową, tylko puszek zarysowany nad górną wargą zdradliwie świadczył o minionej młodości. Markiz miał minę wojskową, wąsy bujne i rozwiane, mówiono że był wcale niegłupi, wesoły, zręczny i bardzo przez kobiety lubiony. Żona pyszniła się tym młodym i pięknym mężem, wożąc go z sobą po Corso, a pokazując go z dumą rozkochanej dwudziestoletniej kobiety. Żyli w dostatkach, szczęśliwie, a Flawia tak dalece zapomniała o pierwszem swem małżeństwie z księciem Boccanera, iż spotykając na spacerze syna, witała go obojętnym ukłonem, jak kogoś z dalszych znajomych.
— Pojedziemy teraz zobaczyć zachód słońca — rzekł Dario, chcąc się sumiennie wywiązać z za-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.