Strona:PL Zola - Rzym.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

dania polegającego na pokazaniu cudzoziemcowi ciekawości nieznanego miasta.
Powóz przystanął na tarasie, wśród którego grała orkiestra wojskowa, przeraźliwie hałasująca dętemi instrumentami. Dla słuchania tej muzyki, zebrało się mnóstwo powozów, oraz tłum osób pieszo spacerujących.
Z długiego, szerokiego tarasu na Monte Pincio, roztacza się jeden z najwspanialszych widoków na całe miasto. Po za Tybrem i po za szarością nowej, brzydkiej dzielnicy, wzniesionej na Zamkowej-Polanie, pomiędzy dwoma zielonemi pagórkami szeroko rozstąpionemi, widniała bazylika św. Piotra, w całej chwale niezrównanej swej piękności. Na lewo od tarasu, ciągnęła się olbrzymia przestrzeń starego Rzymu o dachach różnej wysokości, falujących jak morze i zanikających gdzieś w oddaleniu. Wzrok wszakże wciąż wracał ku majestatycznej piękności bazylice, królującej w lazurze, pysznej czystością swych linij. Po za nią, w głębokościach nieba, zachodziło słońce, z powolnym spokojem, z oślepiającym przepychem jaskrawego światła.
Gdy stanęli na tarasie, słońce było jeszcze wysoko po nad kopułą św. Piotra. Jaskrawe i olśniewające, zawisło wśród czystego, głębokiego i bez skazy nieba, promieńmi swojemi oblewając kopułę. Wydawało się, że kopuła jest z wrzącego, przelewającego się srebra, podczas gdy da-