Strona:PL Zola - Rzym.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

strona pagórka była przed laty pięknym ogrodem a epoka Odrodzenia, wycisnąwszy tu swoje piętno, przypominała się wraz z każdym powiewem muskającym zielone, lśniące liście dębów. Wszystko tu mówiło o przeszłości, od najodleglejszej poczynając. Krążyły jej widma, dyszał oddech niezliczonych pokoleń, drzemiących pod murawą tego historycznego pagórka.
U jego podnóża, dokoła leżał Rzym, rozpraszając swe dzielnice aż ku dalekim krańcom horyzontu. Chęć zobaczenia ztąd miasta, tak silnie owładnęła Piotrem, że powstał z ławki i zbliżył się do balustrady jednego z tarasów. Ujrzał poniżej przed sobą Forum, a po za niem wzgórze Kapitolu. Zatopił oczy w tym widoku, chociaż wzgórze Kapitolu wydało mu się nagromadzeniem szarych domów, pozbawionych cech piękna i wspaniałości. Stojąc znacznie od nich wyżej, Piotr widział tylną fasadę pałacu senatu, fasadę nagą, poprzecinaną licznemi oknami. Nad dachem wznosiła się wysoka kwadratowa wieża. Gmach ten, w postaci olbrzymiego zrudziałego muru, zasłaniał kościół Aracoeli, niegdyś świątynię Jowisza, która z wyżyn wzgórza Kapitolińskiego jaśniała niezrównaną chwałą, roztaczając swą opiekę nad miastem. Na lewo, na stokach Caprinus, gdzie w średnich wiekach pasały się stada kóz, piętrzyły się teraz brzydkiej powszedniości piętrowe kamienice, nieopodal zaś, gaje pięknych drzew