Strona:PL Zola - Rzym.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.

w powodzi słonecznego światła. Prawie że jedną stanowiły one całość, zaledwie podzielone wązkiemi uliczkami. Dla zyskania miejsca na świętym pagórku, pałace stały zbite z sobą gromadnie, cisnąc się do siebie, jak wspaniałe kwiaty jednej wiązanki. Lecz kwiaty to były szczególniejszej natury; zakwitły wolą samowolnych władców, świat uciskających, dla nasycenia się wyrwanem przemocą złotem. W rzeczywistości te pojedynczo stawiane pałace stanowiły, razem wzięte, jeden tylko gmach o nieprawdopodobnie potwornej rozległości. Każdy z cezarów przyłączał tu część nową, przez siebie i dla siebie zbudowaną, nie chcąc zamieszkiwać komnat zajmowanych przez swego poprzednika, który wraz ze śmiercią pozyskiwał boskość a pałac jego przemieniano w świątynię. Prawie każdy nowy władca Rzymu rozpoczynał swe panowanie od wzniesienia sobie pałacu, od zestawiania kamiennych ciosanych łomów, mających przetrwać nieskończoność, by głosić chwałę i pamięć jego panowania. Wszyscy ci cezarowie, opanowani byli żądzą budowania, zdawaćby się mogło, że żądza ta złączoną była z posiadaniem tronu, odradzała się w każdym z nich, wzmożona w swym rozpędzie. Każdy walczył o lepsze, by prześcignąć swego poprzednika w ogromie stawianego gmachu, w grubości i wysokości murów, w nagromadzeniu marmurów, kolumn, posągów. Pragnienie pozostawienia ztąd po sobie pośmiertnej sła-