Strona:PL Zola - Rzym.djvu/325

Ta strona została uwierzytelniona.

piękną jest majestatycznością swej prostoty, swem pustkowiem pozbawionem drzew i ludzkich siedzib. Płaską jest i horyzontalną jak ocean a zakończoną — linią prostą, poziomą, odcinającą się w dali od jasności nieba. Podczas lata, łąki te płonąć się zdają; spalona przez słońce trawa, czerwienieje, przybierając barwę rozżarzonego ogniska, lecz już we wrześniu nowe kiełkują trawy i zielony ocean łąk gubi się w dalekich oparach, przybierających zamglone tony różowe i liliowe, unoszące się ku przestworom nieba złotem kapiącego, złotem promiennego, zwłaszcza w godzinach wieczornych, podczas zachodu słońca.
Piotr, smętnie zadumany, szedł zwolna po płaskiej i w nieskończoność mknącej drodze, przecinającej prostą linią obszary łąk rzymskiej Kampanii. Wzruszająca melancholia tchnęła od krajobrazu i starożytnej drogi, wysadzonej podwójnym rzędem grobowców. Cicho, samotnie i głucho było wśród via Appia. Piotr, marząc, znów wywoływać począł całość i dawną świetność grobowców walących się w gruzy, i powtórzyło się przed nim widzenie, jak na Monte Palatino. Wskrzeszone w swym majestacie grobowce lśniły się białością marmurów. Wszak tutaj, u stóp tego rumowiska cegieł, tej potężnej masy muru, mającego kształt dziwacznego wazonu, znaleziono głowę olbrzymiej statui, a w pobliżu roztrącone kawały kutego w marmurze Sfinksa... Piotrowi zdawało się, że patrzy na kolo-