ło mu się, że jest to wielkie podziemne miasto o szerokich ulicach, rozległych i licznych placach, salach zamienionych w kościoły, mogące pomieścić niezliczone tłumy wiernych. Jakże ubogą, nędzną, okazała się rzeczywistość w porównania z obrazami powstałemi siłą rozbujanej fantazyi!...
Oprowadzający zakonnik, odpowiadając na pytania zadawane przez matkę i przez córkę, mówił:
— Tak, wązko jest tutaj... nie szerzej jak metr jeden i dwie osoby nie mogą iść jedna przy drugiej... A jak te katakumby powstały?... Jak je kopano?... Bardzo łatwo można to sobie przedstawić.. Jakaś rodzina lub stowarzyszenie zapragnęło mieć swój grobowiec... zaczynano więc kopać ziemię w upatrzonem miejscu... kopano prostemi motykami, bo grunt jest mięki... z gatunku tufu ziarnistego... Jak państwo widzicie, taka ziemia ma kolor czerwonawy, jest krucha a zarazem spoista, łatwa do kopania a przytem nieprzesiąkalna. Możnaby rzec, że jakby umyślnie była na ten cel przeznaczona, bo wybornie przechowują się w niej ciała nieboszczyków...
Zatrzymał się i przy bladem światełku swej świecy, pokazywał wydrążenia w ścianach tak na prawo jak i na lewo.
— Proszę, niechaj państwo zauważą... takie otwory w ziemi wykute, nazywały się loculi... Więc ludzie ówcześni, wykopawszy podziemną galeryę,
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/332
Ta strona została uwierzytelniona.