Strona:PL Zola - Rzym.djvu/337

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkie wzruszenie, wzruszało go zwłaszcza ubóstwo tych grobów i nieumiejętność rąk, które je kopały. Tak, nie było to wzruszenie wypływające z uznania świętości tych miliona męczenników tutaj pogrzebanych, lecz słodkie współczucie dla ówczesnego społeczeństwa chrześciańskiego, ufnego w swą wiarę, rozkołysanego nadzieją pozagrobowej szczęśliwości. Wszak dla ówczesnych chrześcian, te nizkie, ciemne, podziemne galerye były tylko miejscem czasowego snu przed zmartwychpowstaniem. Nie palili ciał swoich zmarłych, bo wzięli od żydów pojęcie o zmartwychpowstaniu. Jakże odmienną musiała być wtedy myśl o śmierci! Był to sen spokojny, szczęśliwy — wypoczynek po znojach życia, wyczekiwanie nagrody w niebie. Niczem niezmącona ufność w tę wiarę napełniała katakumby ponętą spokoju, odejmując im całą grozę wiejącą z tych ciemnych, podziemnych czeluści. Głucha noc tutaj panująca, czyż nie najwłaściwszą była w tym przybytku snu cichego i rozkosznego, w którym pozostawali zmarli w nieruchomym zachwycie, wyczekując przebudzenia, mającego trwać wieczność wśród rajskiego bytowania. Wszystko tu mówić się zdawało o tej, dla wiernych wybić mającej godzinie. Piotr z rozrzewnieniem patrzył teraz na tablice, które, z pominięciem nazwiska zmarłego, mówiły tylko słowa in pace — w spokoju! Być wreszcie w spokoju, spać w spokoju i w pełni nadziei wyczekiwać