Strona:PL Zola - Rzym.djvu/340

Ta strona została uwierzytelniona.

ukrywających swoje nekropolium w głuchej ciszy czarnych, wązkich kurytarzy! Śmierć dla tych chrześcian była snem pełnym słodyczy, piękna i czystości, nocą upragnioną i z radością przyjmowaną. Godzili się na śmierć i szli ku niej pogodnie, bo wprowadzała ich ona w słodycz snu spokojnego, w ciszę podziemną chwilowego schroniska, po którem jaśnieć na zawsze miały niebiańskie, świetlane rozkosze. Poganizm, zamierając, uniósł z sobą sztukę, którą stworzył; dawnych, niezrównanych artystów zastąpili ciemni, nieumiejętni robotnicy, kreślący nieśmiałą ręką dziecinnie pojęte napisy i emblematyczne rysunki. Lecz harmonizowały się one z mrokiem nocy podziemnych cmentarzysk. Słoneczne światło niechajże opromienia piękności kształtów pomników na via Appia, tutaj zaś potrzeba ciszy, nocy, spokoju, tutaj nie mówi się o życiu przebytem na ziemi, lecz o przyszłem wiekuistem życiu w niebie. Z tą nadzieją, w tej czerwonawej ziemi, w kretowiskach przygotowanych przezornie, legły miliony istot i przeleżały kilkanaście wieków w niezmąconej samotności; tajemniczość ich schroniska zgwałconą została przez później rozbudzoną ciekawość ich potomności, mniej już wierzącą w archanielskie trąby, mające wzywać na sąd ostateczny, nakazujące zmartwychpowstanie ciał prochem i ziemią już będących. Śmierć mówiła wtedy o błogości przyszłego, wiekuistego życia, nigdzie też to obiecane życie nie miało tyle uroku,