Strona:PL Zola - Rzym.djvu/343

Ta strona została uwierzytelniona.

zużytych i zbielałych stopni, Piotr wszedł do bazyliki. Była teraz godzina trzecia a obfite potoki dziennego światła spływały z wielkich kwadratowych okien; jakaś ceremonia, zapewne nieszpory, rozpoczęły się w kaplicy Klementyńskiej, na lewo od wejścia. Lecz Piotr nic nie słyszał, uderzony ogromem kościoła. Zwolna, z oczyma wdal wpatrzonemi, przebywał nadmierną przestrzeń, zaledwie spojrzawszy na olbrzymie kropielnice, strzeżone przez anioły tłuste jak amorki. Piotr szedł, dziwiąc się kolosalności rozmiarów wszystkiego na co spojrzał. Łukowe sklepienie środkowej nawy zdobne było w rzeźbione kwadratowe wklęśnięcia, cyklopskich wymiarów, cztery pilastry podtrzymywały przesławną kopułę; w ramionach krzyża, po bokach od kopuły jaśniejącej ponad jego przecięciem, mogłyby się pomieścić obszerne kościoły. Jakaż majestatyczna duma i okazały przepych, tchnęły tu od wszystkiego! Wnętrze kopuły świeciło jak gwiazda, mieniąc się jaskrawemi tonami złota i mozajki a ponad grobem św. Piotra, unosił się okazały baldachim o bronzach, wziętych z Panteonu. W dół spuszczały się podwójne schody Konfesyi, oświecone setką lamp wiecznie gorejących. Jakaż mnogość, jakaż niebywała obfitość marmurów nęciła oczy i przygniatała uwagę wśród ogromu tego przybytku! Marmury mieniły się wszystkiemi odcieniami barw, marmury kolorowe, marmury białe,