Strona:PL Zola - Rzym.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

królewskiego pałacu, fasadzie przypominającej szpital lub koszary, jaskrawo-żółtej, płaskiej i regularnie poprzetykanej nieskończoną ilością okien. Wzrok Piotra podążył dalej na lewo i drgnął uderzony nagłością niespodzianego widoku. Po za miastem, po nad drzewami willi Corsini, ujrzał kopułę św. Piotra. Zdawała się spoczywać na zieloności. Niebo było czysto błękitne a kopuła lżejszego tonu niebieskością znaczyła się na niem powiewnie, prawie nieznacznie, tylko olbrzymia, kamienna latarnia, będąca na jej wierzchołku, występowała biało, olśniewająco jasno, jakby zawieszona w powietrzu.
Piotr wodził nienasyconym wzrokiem po wszystkich krańcach horyzontu. Z upodobaniem przypatrywał się żłobionej linii szczytów gór Sabińskich i Albańskich, których dumne, szlachetne i wdzięczne pasma zasiane miastami, otaczały pasmem granicznym część widnokręgu. Po za stolicą, rzymska Kampania ciągnęła się olbrzymią równiną, pustą i majestatyczną jak pustynia śmierci, płowa jej zieloność przypominała uśpione morze. Wzrok Piotra zaostrzał się. Dostrzegł teraz nizką, okrągłą wieżę grobowca Cecylii Metelli a po zatem wązką, bladą linię oznaczającą starożytną via Appia. Tu i owdzie szczątki wodociągów rozsypywały się wśród równiny, łącząc się z pyłem dawniejszych światów. Zatrzymując wzrok bliżej, znów widział miasto i rozeznawał ten lub inny gmach pomiędzy tylu innemi. Tuż