Strona:PL Zola - Rzym.djvu/375

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, moja biedna contesina umrze z rozpaczy! — zawołała Wiktorya, załamując ręce. — Ona tylko pozór ma taki spokojny... lecz naturę ma ognistą... i biedactwo srodze cierpi nad swoim losem. Na nieszczęście, podobno, że hrabia może ciągnąć ten proces niewiadomo jak długo... wszystko od niego zależy... a zdaje się, że on chce, aby proces trwał dalej... A przecież to niemało kosztuje... jemu to wszystko jedno... lecz dla moich pań, ciężko jest ponosić takie koszta... Ach ten ksiądz Pisoni! Ładnie się przysłużył, chcąc, by Benedetta wyszła za mąż, za hrabiego... Nie chcę krzywdzić pamięci mojej zmarłej pani, hrabiny Ernestyny, bo to święta była kobieta... lecz jakąż nieszczęśliwą miała myśl, dając swoją córkę temu hrabiemu!...
Zamilkła, a po chwili, uniesiona poczuciem sprawiedliwości, rzekła:
— Prawdę powiedziawszy, to hrabia też jest godnym pożałowania... Bo to wszystko wygląda, jakby umyślnie z niego zakpiono... ale ja przedewszystkiem kocham Benedettę i znajduję, że mogłaby na coś więcej sobie pozwolić... Gdyby to odemnie zależało, sama bym wpuściła do jej pokoju naszego młodego księcia... Kochają się oboje... więc pocóż mają czekać pozwolenia na małżeństwo... młodzi są, piękni i rozkochani... któżby mógł im brać za złe, gdyby zadowolili swoją miłość?... Szczęście, to rzecz taka niesły-