wszystkich członków rodziny Boccanera. Kardynał czuł się obrażony postępowaniem kolegów, siostra jego cierpiała, srodze dotknięta niewiernością swego przyjaciela, a para zakochanych rozpaczała, widząc, iż nadzieje ich ślubu znów poszły w odwłokę.
Gdy Piotr zbliżył się ku kanapie, przekonał się, że rozmawiano tam właśnie o tej katastrofie. Celia pocieszała Benedettę i Daria:
— Dlaczegóż rozpaczacie?... Wszak małżeństwo zostało unieważnione... a chociaż proces rozpoczął się na nowo, rezultat będzie tenże sam, więc zaszło tylko opóźnienie...
Lecz Benedetta smutnie potrząsnęła głową, i rzekła z cicha:
— Jeżeli monsignor Palma zechce dalej nam szkodzić i upierać się jak dotąd, to Ojciec święty nie przystanie na unieważnienie małżeństwa... i odmówi swego przyzwolenia. Boję się, boję, że już wszystko skończone... że już nie ma żadnej nadziei...
— Ach, gdybyśmy byli bogaci... bardzo bogaci! szepnął Dario ze znaczącym uśmiechem, a nikt mu nie zaprzeczył, podzielając jego wewnętrzne przekonanie.
Zwróciwszy się do kuzynki, dodał:
— Droga moja, muszę się z tobą naradzić... przecież musimy coś obmyśleć, nie możemy tak żyć dłużej...
A ona równie cicho odpowiedziała:
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/379
Ta strona została uwierzytelniona.