Strona:PL Zola - Rzym.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

łach natłoku domów a po nad ich kominami falowały lekkie, białe dymy, unosząc się wysoko i zwolna ku jasnym błękitom nieba.
Tajemniczym instynktem powodowany, Piotr zainteresował się teraz wyłącznie trzema punktami olbrzymiego horyzontu. Oczy jego uparcie biegły ku monte Palatino. Patrzał ze wzruszeniem na czarną linię wysmukłych cyprysów, po za któremi nie było już starożytnych pałaców rzymskich cezarów. Runęły, znikły, powalone czasem. Wywoływał więc ich wspomnienie i zdawało mu się, że widzi złociste ich cienie majaczące w purpurze porannego słońca. Odwróciwszy się na lewo pogrążał się w innych myślach, wpatrując się w św. Piotra. Potężna kopuła kościoła trwałą się jeszcze zdawała. W jej cieniu ciągnął się pałac Watykanu, tuż po za świątynią, która go kryła po tej stronie. Jakże tryumfalną, potężną i olbrzymią była ta kopuła! Była ona jakby monarcha najwyższy królujący miastu, zewsząd widoczny i wiecznotrwały. Trzecim punktem pociągającym oczy Piotra był monte Quirinale. Stojący na tem wzgórzu pałac królewski, coraz podobniejszym mu się wydawał do koszar o banalnej, nizkiej architekturze, oszpeconych żółtem otynkowaniem. Monte Palatino, monte Vaticano, monte Quirinale, te trzy wzgórza spoglądające na siebie z ponad morza domów i przez Tyber, stanowiły symboliczny trójkąt, zamykający w sobie całość dziejów odwiecznego Rzymu,