poruszanych podczas godzin pracy, obejmującej zarząd nad ziemią całą.
Gdy wszyscy powstali i zaczęli się żegnać z domowemi paniami, Narcyz zbliżył się do Piotra, mówiąc:
— Więc do jutra... spotkasz mnie w kaplicy Sykstyńskiej rano, o godzinie dziesiątej. Przed pójściem do mojego kuzyna, pokażę ci obrazy niezrównanego Botticellego.
Nazajutrz, o godzinie wpół do dziesiątej, Piotr już był na placu przed bazyliką. Kierując się na prawo, ku wielkim drzwiom z bronzu, otwierającym się na rogu kolumnad, zatrzymał się, i podniósłszy oczy, patrzał na pałac watykański. Niepięknem i nie imponującem wydało mu się to nagromadzenie dachów i murów wyrosłych w cieniu bazyliki św. Piotra. Gmachy te nie posiadają żadnego stylu i ustawione są bez żadnej symetryi. Dachy unoszą się jedne po nad drugiemi, fasady ciągną się bez końca, jakby rzucone od niechcenia, wypadkowo, rozwijają się w skrzydła przybudowane i dodane bezładnie. Tylko dziedziniec Świętego Damazego stanowi wyjątek. Okalające go z trzech stron loże, dawniej otwarte a dziś zabezpieczone oszkleniem, wyższe są ponad kolumnadę placu i mają pozór trzech olbrzymich cieplarni. Piotr patrzał i dziwił się, że ten oto pałac przed nim stojący, uchodzi za najpiękniejszy na świecie. Był on może tylko najobszerniejszym, bo zawierał jedenaście
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/383
Ta strona została uwierzytelniona.