oczami, w których tyle się kryło po za zwykłą słodyczą:
— Tak... wiem... słyszałem.
A po chwili dodał jeszcze życzliwiej:
— Wiem i raduję się wraz z tobą, mój synu. Lecz bądź ostrożny.
Nie chcąc, by Piotr mógł się domyślać, że właśnie dopiero co widział się z mensignorem Gamba del Zoppo, najtrwożliwszym z prałatów, otaczających papieża, zaczął opowiadać, że od rana biega i stara się o wyrobienie audyencyi dla dwóch dam francuzkich, które gorąco pragną zobaczyć papieża, lecz jest to rzeczą tak niesłychanie trudną, iż prawdopodobnie wszystkie starania spełzną na niczem.
— Wyznaję, że nie myślałem, by audyencya była tak utrudnioną — rzekł Piotr. — Zacząłem tracić nadzieję... Lecz oto jestem pełen otuchy... potrzebną mi już była, bo od czasu jak przybyłem do Rzymu, niemało przebolałem i schorzałą mam duszę...
Piotr dał do zrozumienia, iż wiara jego osłabła w Rzymie... Wszystko co tu widział i nad czem myślał, zabijająco oddziaływało na żywotność nadziei, z któremi przybył. Marzenia jego o tryumfie odrodzonego chrześcianizmu, były teraz zmącone. Zaczynał wątpić, ulegać znużeniu, tracił entuzyazm i słyszał w sobie wrzenie powstających buntów.
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/386
Ta strona została uwierzytelniona.